Szanowni Państwo, skoro tutaj trafiliście to zapewne mieliście okazję zapoznać się z kolejnymi absurdalnymi teoriami dwóch redaktorów, którzy przypisują mi bliżej nieokreśloną rolę bycia pionkiem w rosyjskiej sieci wpływów w Polsce. Nie jest to pierwszy – i pewnie również nie ostatni raz, kiedy panowie Grzegorz Rzeczkowski i Tomasz Piątek wyciągają z kapelusza kolejne teorie spiskowe. Redakcja „Polityki” już musiała prostować te pomówienia pana Rzeczkowskiego w 2018 roku. I jestem przekonany, że teraz redakcja „Newsweeka” będzie musiała sprostować kolejne. Tym razem postanowiłem nie zostawiać sprawy wyłącznie długotrwałym sporom sądowym.

Dlaczego?

Otóż Szanowni Państwo, jestem człowiekiem, dla którego honor to rzecz w życiu bardzo ważna. Jak napisał jeszcze w 1919 roku Władysław Boziewicz, autor słynnego polskiego kodeksu honorowego, są ludzie niegodni tego, aby uznać ich za zasługujących na dawanie satysfakcji honorowej. Wiele się z pewnością przez ten ponad wiek zmieniło w definicji honoru i prawa, ale z jednym z Władysławem Boziewiczem zgadzam się nadal bezapelacyjnie – „paszkwilant i członek redakcji pisma paszkwilowego” oraz „rozszerzający paszkwile” to człowiek, który jest wykluczony ze społeczności ludzi honorowych. Dlatego proszę bliskie mi osoby o wybaczenie, że przez tyle lat nie reagowałem w przestrzeni medialnej na różne pomówienia w stosunku do mojej osoby. Każdą sprawą zajmowała się kancelaria prawna, a ja osobiście nie uważałem za celowe angażowanie się w publiczny dyskurs z fanatykami teorii spiskowych. Kłopot w tym, że procesy sądowe ciągną się latami, a absurdalne pomówienia są ciągle powtarzane w kontekście coraz to nowszych afer, przez osoby które w moim przekonaniu w danym momencie mają w tym jakiś interes: polityczny, medialny, biznesowy, osobisty lub może nawet geopolityczny.

Co zatem się teraz zmieniło?

W ostatniej publikacji w „Newsweek’u” błotem nie zostałem obrzucony tylko ja – ale również moja rodzina. Mogłem publicznie milczeć, kiedy przypisywano mi rzekomy udział w kolejnych aferach. Nie będę jednak czekał latami na efekty procesów sądowych, jeżeli atakuje się i znieważa moją rodzinę.

Uporządkujmy zatem fakty.

Głównym źródłem stosowanych manipulacji jest zakłamanie czasowe oraz przyjęcie tezy, że jeżeli kiedyś, bardzo dawno temu, Ja – Robert Szustkowski robiłem interesy z osobami z byłego ZSRR, to teraz, dzisiaj– ja, cała moja rodzina, przyjaciele, ale także każdy kto wszedł ze mną w bliższe relacje – należy do jakiejś rzekomej, mafijnej sieci wpływów obejmującej politykę, media, biznes a nawet przestępczość zorganizowaną. Otóż, Szanowni Państwo, tak nie jest. Moja współpraca biznesowa z podmiotami z byłego ZSRR, zakończyła się w 2008 roku. Od tego czasu nie czerpię z tego kierunku żadnych korzyści ani nie reprezentuję niczyich interesów. Jestem wolnym i niezależnym człowiekiem.

A jak się zaczęło?

Jako bardzo młoda osoba, student, miałem już rodzinę i pracowałem. Koniec lat 80-tych XX wieku to były inne czasy. Nie pochodziłem z zamożnej rodziny, ale miałem jeden talent – umiejętność przyswajania języków obcych. Jestem w stanie komunikować się w siedmiu językach. Dla kogoś kto rozumie i wie, jak działał nasz ówczesny system edukacji, jest chyba jasne, że jednym z języków, który wówczas trzeba było znać, był język rosyjski. W 1986 roku dostałem pracę w firmie Almatur, gdzie obsługiwałem zagraniczne wycieczki. Wówczas była to praca marzeń. Miałem możliwość nie tylko podróżować, ale też jak wiele osób wówczas – wykorzystywać te podróże do przewożenia i handlowania różnymi towarami. Kto pamięta szał na zakrapiane dżinsy z Turcji czy klimat bazaru na Stadionie X-lecia – ten wie, jak wyglądał ówczesny „biznes”.  Współpraca z firmami i osobami z ówczesnego Związku Radzieckiego była czymś oczywistym. Dla mnie również, dlatego zająłem się sprzedawaniem w Rosji komputerów. Działalność faktycznie toczyła się w pewnego rodzaju szarej strefie i niektórym może się dzisiaj wydawać, że była to poważna „zbrodnia”, ale trzeba rozumieć ówczesny biznes – czy sprzedaż z łóżek polowych była uregulowana prawnie? Wiele osób z mojego pokolenia, które dzisiaj przedstawiane są jako odnoszący wielki sukces przedsiębiorcy z pierwszych stron gazet dokładnie tak zaczynało swoją przygodę zawodową. To były czasy, kiedy biznes wyprzedzał i budował nową rzeczywistość. Ja dzięki znajomości języków, zaradności i przedsiębiorczości szybko zrobiłem dobry interes na sprzedaży komputerów. Na jednym komputerze zarabiało się wówczas 3000 USD. W tamtych czasach przeciętna miesięczna pensja w Polsce wynosiła w przeliczeniu około 100 dolarów, a za zysk ze sprzedaży jednego komputera można było myśleć o zakupie 3 pokojowego mieszkania w Warszawie. Jeżeli sprzedawało się setki komputerów to łatwo policzyć, ile można było zarobić. Po jakimś czasie zdecydowałem się na importowanie części komputerów i ich składanie na miejscu. Jednostkowo na komputerze uzyskiwałem mniejszą marżę, ale zapewniało mi to większą skalę biznesu.

Tak zarobiłem pierwszy milion dolarów – odpowiednik dzisiejszych 10 milionów dolarów.

To był czas, kiedy poznałem wielu Rosjan. Żaden z nich nie był wówczas określany mianem oligarchy – każdy rozwijał swoją działalność i próbował wykorzystać szanse, jakie dawały zmiany ustrojowe. Poznałem wówczas m.in. Michaiła Chodorkowskiego, który w tamtych czasach również handlował komputerami, a dziś jest anty-putinowskim aktywistą i byłym więźniem politycznym. Nie byłem wówczas w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy osób z którymi współpracowałem, a tym bardziej jaki kształt będzie miała geopolityka po 2014 roku. Czy jest to uzasadnienie tezy, że mam „niejasne powiązania z rosyjskimi oligarchami”? Proponuję porządnie przeanalizować fakty i kontekst! Gdy zaczynałem, pojęcie „oligarcha Kremla” nie funkcjonowało w przestrzeni publicznej. Nie było internetu i takich źródeł informacji, jak dzisiaj. Nazwisko Putina stało się znane dopiero w 1999 roku, gdy obejmował urząd premiera. A i wtedy to był inny Putin niż ten, którego świat zna dzisiaj.

Byłem młody i już obyty zarówno w realiach zachodnich jak również wschodnich. Znałem języki obce i nie bałem się nowych wyzwań. W pierwszej połowie lat 90-tych otrzymałem propozycję utworzenia w Polsce i zarządzania przedstawicielstwem rosyjskiego MontażSpecBanku pod nadzorem -co istotne- jego niemieckiej delegatury. Bank ten poznawał rozwijający się polski rynek i badał możliwość współpracy z KUKE (Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych) w zakresie obsługi handlu. W ten sam sposób wchodziły wówczas do Polski banki niemieckie czy austriackie, jak np. Commerzbank czy Raiffaisen. Przedstawicielem MSB w Berlinie i moim szefem był obywatel Niemiec, a nie Rosjanin. Finalnie moja kariera zawodowa ewoluowała w dziedziny związane z doradztwem finansowym i korporacyjnym oraz strukturyzowanie i nadzorowanie transakcji biznesowych. Prowadziłem niezależną działalność, nie miałem szefa, nie wykonywałem niczyich poleceń, dostarczałem w pełni legalne usługi, na które było zapotrzebowanie. Jednocześnie inwestowałem zarobione pieniądze, m.in. w Polsce.

Około 2008 roku, po przeprowadzeniu transakcji kapitałowych o dużej wartości, postanowiłem zmienić podejście do życia. Uznałem, że jestem już wystarczająco majętnym człowiekiem i mogę więcej czasu poświęcić swojej rodzinie i pasjom. Z perspektywy czasu łatwo jest twierdzić, że niewłaściwie dobierałem partnerów biznesowych. Gdybym potrafił przewidzieć wydarzenia, które nastąpią kilka dekad później, pewnie nie podjąłbym się współpracy rosyjskimi podmiotami – to oczywiste. Pewnie też bym nie pomagał Gambii otwierać placówki dyplomatycznej w Moskwie. Każdej osobie, która ma wątpliwości polecam szybką analizę faktów umiejscowionych na osi czasu. Warto również zrobić krótką analizę historii handlu zagranicznego Polski, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy innych krajów Unii Europejskiej z Rosją – do roku 2014 i chociaż przez chwilę zastanowić się czy uczciwe jest robienie z kogoś osoby – cytując red. Rzeczkowskiego – „mocno związanej z Rosją i jej państwowym biznesem…” – tylko dlatego, że kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu zarobił m.in. na usługach świadczonych rosyjskim podmiotom i to długo przed aneksją Krymu. Uważam, że od dziennikarzy mam prawo wymagać przede wszystkim staranności i rzetelności. A o jej braku – w moim przypadku – można by długo mówić.

Niektórzy nie rozumieją, że biznes to również dobre kontakty. Fakt, że znałem wielu Rosjan nie oznacza, że obecnie tworzę jakieś mityczne sieci wpływów na rzecz obcych państw. To absurd! Mam pięcioro dzieci, które żyją w Polsce. Zależy mi, aby wychowywały się i realizowały swoje cele i pasje w wolnym i demokratycznym społeczeństwie. Kto tego nie rozumie z pewnością nie zna mnie, mojej historii i wielu działań, w których pomagałem i pomagać będę nie tylko swoim przyjaciołom w Afryce, ale również ofiarom wojny na Ukrainie czy potrzebującym w Polsce.

Nie zgadzam się na dalsze pomawianie mnie, mojej rodziny i przyjaciół. Dziennikarzy, którzy są zainteresowani faktami, zapraszam do kontaktu. Rozważam aktualnie mocno upublicznienie szczegółów spraw o ochronę mojego dobrego imienia i spraw, które już wygrałem z mediami. Myślę, że ciekawy może być również szerszy aspekt wojny konkurencyjnej o biznes OZE w Polsce. Może wtedy dla szerszego otoczenia stanie się również jasne dlaczego akurat teraz pojawiły się ataki właśnie na osoby mi bliskie.

Wiem, że nie jestem jedyną ofiarą nagonki medialnej, dlatego chcę stworzyć fundusz pomocy prawnej dla osób poszkodowanych przez nierzetelnych dziennikarzy, a które nie mają wystarczających środków na prowadzenie długotrwałych procesów sądowych.

Robert Szustkowski, 22.03.2024 r.